Zanzi bardzo szybko zainteresowała się liczbami, bo dostała kalendarz z psami. Wisiał na jej wysokości. Początkowo interesowały ją zdecydowanie psy, ale po jakimś czasie dojrzała, że na dole jest dużo dziwnych znaczków i zaczęła pytać co to. W ten sposób jedne z pierwszych słów, które poznała to cyfry. Minął rok, a o alfabet nie pytała. Myślałam by sprezentować jej jakąś książkę, ale szukałam "tej jedynej". I znalazłam.
Jej zaleta to duży format A4, twarde kartki, litery pisane różnymi czcionkami i przepiękne wyszywane ilustracje. Zanzi z przyjemnością nazywała co znajduję się na obrazkach. A i mała Kru z chęcią przewracała kartki.
Jednak szybko zorientowałam się, że Zanzi mówi "o jak okulary, o jak ośmiornica, o jak jabłko" i jak cokolwiek chcecie. Zastanawiało mnie czemu nie kojarzy litery z początkiem słowa. Czyżby to po prostu wiek? Poszperałam w necie i stałam się fanką prof. Cieszyńskiej. Jestem teraz zdania, że takich malutkich dzieci, nie ma co uczyć alfabetu. Szczególnie, jeżeli rodzicie byli dyslektykami.... No więc? Nadal uważam, że książka jest pięknie wydana i tak duży format robi wrażenie na maluchach. Można przecież pokazywać obrazki, nie trzeba od razu uczyć alfabetu. A czemu? O tym będzie w kolejnych postach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz